aaa4 |
Wysłany: Wto 18:04, 01 Sie 2017 Temat postu: sikora |
|
-Bardzo dobrze! Teraz moglaby nadejsc cala armia, a on nic nie uslyszy - szepnal Smolipaluch. - Basta by go za to zamknal na trzy dni w jednej z oborek, bez okruszyny chleba.
-A moze przejdziemy po dachach? - Caly lek Farida ulotnil sie w jednej chwili. Bardziej sie bal wyimaginowanych duchow niz straznika ze strzelba. Smolipaluch nie mogl sie nadziwic jego glupocie. Ale ten pomysl z dachami nie byl zly. Jeden z domow przylegajacych do parkingu porastala winorosl. Od lat nie byla przycinana i galezie siegaly az po dach. Gdy tylko straznik, kolyszac sie w rytm muzyki, ktora mu wypelniala uszy, odszedl na drugi koniec parkingu, Smolipaluch podciagnal sie na zdrewnialych lodygach. Chlopak wspinal sie lepiej od niego. Z duma wyciagnal do niego reke, znalazlszy sie na dachu. Popelzli dalej, jak bezpanskie koty, omijajac kominy, anteny i reflektory, ktorych swiatlo skierowane bylo na ziemie, a pozostawialo w glebokim cieniu wszystko, co znajdowalo sie za nimi. W pewnej chwili Smolipaluch potracil obluzowana dachowke, lecz zdazyl ja zlapac, nim spadla i rozprysla sie na kawalki. Gdy dotarli do placu, przy ktorym stal kosciol i dom Capricorna, spuscili sie po rynnie w dol. Smolipaluch przykucnal za sterta skrzynek po owocach i rozejrzal sie ostroznie za strazni-304
kami. Nie tylko na placu, ale takze w waskiej uliczce obok domu Capricorna bylo jasno jak w dzien. Pod studnia przed kosciolem siedzial czarny kot. Basta umarlby ze strachu na jego widok, ale dla Smolipalucha wiekszym zmartwieniem byli straznicy przed domem Capricorna. Bylo ich dwoch. Jeden z nich, przysadzisty facet, cztery lata temu znalazl Smolipalucha na polnocy, w jakims miasteczku, gdzie mial wlasnie dac swoj ostatni wystep. Wraz z dwoma innymi przywiozl go tu, do Capricorna, ktory wypytal go o Czarodziejskiego Jezyka i o ksiazke - na swoj specjalny sposob.
Mezczyzni klocili sie. Byli tak zajeci soba, ze Smolipaluch, przezwyciezywszy lek, kilkoma skokami znalazl sie w bocznej uliczce. Farid pomknal za nim cicho jak cien. Dom Capricorna byl to duzy nieforemny budynek, ktory mogl kiedys pelnic funkcje ratusza, klasztoru czy szkoly. Wszystkie okna byly ciemne, a w uliczce nie bylo straznika. Ale Smolipaluch zachowywal ostroznosc. Wiedzial, ze straznicy lubili kryc sie we wnekach drzwi, niewidoczni w swych czarnych kurtkach jak kruki w nocy. Tak, Smolipaluch wiedzial prawie wszystko o wiosce Capricorna. Ilez to razy bladzil po tych uliczkach, kiedy Capricorn kazal go sprowadzic, zeby znalazl Czarodziejskiego Jezyka i ksiazke. Za kazdym razem, gdy tesknota za domem przyprawiala go niemal o utrate zmyslow, wracal tu, do swoich dawnych wrogow, gdzie czul sie odrobine mniej samotnie. Nawet strach przed nozem Basty nie mogl go powstrzymac od odwiedzania wioski. Smolipaluch podniosl plaski kamyk, skinal na Farida, zeby stanal obok niego, i rzucil kamyk na jezdnie. Nic sie nie poruszylo. Straznik robil obchod - taka Smolipaluch mial nadzieje. Magik szybko podbiegl pod wysoki mur, za ktorym lezal ogrod Capricorna: grzadki warzywne, drzewa owocowe, uprawy ziol -mur ochranial je przed ostrymi wiatrami, ktore tu czasem wialy od pobliskich gor. Smolipaluch czesto zabawial swoimi sztuczkami dziewczeta pielace ogrodek. W ogrodzie nie bylo zadnego 305
reflektora ani straznika (kto chcialby krasc warzywa?), a do domu od strony podworka prowadzily okratowane drzwi, ktore na noc zamykano. Poza tym tuz pod murem stala psia buda, ale gdy Smolipaluch przelazl przez mur, okazalo sie, ze jest pusta. Psy nie wrocily ze wzgorz. Byly madrzejsze, niz myslal Smolipaluch, a Basta nie sprowadzil jeszcze nowych. Glupio z jego strony. Glupi Basta.
Smolipaluch skinal na chlopca, zeby szedl za nim, po czym pobiegl miedzy grzadkami, az zatrzymal sie przed okratowany-mi drzwiami. Na widok krat chlopiec spojrzal na niego pytajaco, lecz Smolipaluch polozyl palec na ustach i zadarl glowe, patrzac w okna na drugim pietrze. Okiennice - czarne w nocnym mroku - byly otwarte. Smolipaluch wydal z siebie tak autentyczne miaukniecie, ze odezwalo sie kilka kotow, ale za oknem nic sie nie poruszylo. Smolipaluch zaklal cicho, przez chwile nasluchiwal, wreszcie wyrzucil z siebie przerazliwy krzyk drapieznego ptaka. |
|